newsweek
POLSKA
Numer 24/08, strona 34
Gmina, która nikomu nie ufa
Pięć lat temu rodzice głosowali przeciw Unii. Dziś tylko ich dzieci zagłosowałyby inaczej.
Zbiory tego roku będą dobre. Koniec maja ciepły i bez deszczu, początek czerwca upalny. Truskawki obrodziły jak nigdy, maliny zaczynają dojrzewać. Rolnicy z Godziszowa mają już od dawna spokój, mogą się zająć pracą i myśleć o wcześniejszych niż zwykle żniwach. Pięć lat temu przeżyli najazd dziennikarzy, polityków i socjologów. Wszyscy pytali, dlaczego prawie cała miejscowa ludność zagłosowała w referendum przeciwko wejściu Polski do Unii Europejskiej?
Bo 3082 obywateli tej niewielkiej gminy, położonej między Janowem a Lublinem,
było przeciw. Jedynie 433 - za. Nigdzie w Polsce integracja z Europą nie miała tak niskiego poparcia - 12 procent. W dodatku 71-procentowa frekwencja była jedną z najwyższych w kraju.

Pięć lat po tamtych wydarzeniach odwiedziliśmy Godziszów. Pogruchotaną drogę prowadzącą do wsi z powiatowego Janowa, którą tuż po referendum tłukli się reporterzy z Polski, zastąpił równo położony asfalt. Wyremontowany budynek OSP sąsiaduje z odmalowanym ośrodkiem kultury, a w szkole otwarto nowe boisko ze sztuczną nawierzchnią, zbudowane w jednej trzeciej z pieniędzy gminy, reszta ze środków unijnych. Wzdłuż drogi prowadzącej do sąsiednich Zdziłowic kilka nowych domów. Jeszcze więcej solidnych, murowanych stodół postawionych w ostatnich latach. W końcu ponad 90 procent mieszkańców gminy każdego roku dostaje dotacje z Unii. Od kilku do kilkunastu tysięcy złotych. W sam raz tyle, żeby odłożyć i po paru latach zacząć inwestować w remonty domów lub maszyny. Jeszcze kilka lat temu wóz z koniem był tu stałym elementem pejzażu. Dziś nawet do sklepu jeździ się traktorem, a w obejściach miejsce drewnianej fury zajmują samochody. Ale to tylko rzut oka. Raczej powierzchowny. Ludzi przeniknąć trudniej. Gdyby bowiem referendum odbyło się jeszcze raz, to jak twierdzą gminni samorządowcy, wyniki nie byłyby radykalnie odmienne. Parę lat to za krótko, by nabrać zaufania.

Rzeczywiście z tym zaufaniem nie jest najlepiej. Może stąd niechęć do Europy i świata jako takiego? Dość powiedzieć, że gdy przyjechaliśmy na miejsce, nasz fotoreporter, robiąc zdjęcia pejzaży, o mały włos nie został pobity przez przejeżdżającego przypadkiem na traktorze miejscowego rolnika. Każda próba zagadnięcia zwykłych mieszkańców o Unię kończyła się albo stekiem wyzwisk, albo opryskliwym "odczepcie wy się dziennikarze od nas". Nawet władza społeczności, wójt, zdezerterował. Gdy przyjechaliśmy na umówione w przedzień spotkanie, sekretarka wójta rzekła, że wójta nie ma, bo poszedł na... urlop. - Na urlop?! - spytaliśmy. - Tak, na urlop, no przecież ma prawo.

Zniechęceni - choć już bardziej świadomi tego, dlaczego tu się Europy, ba, świata, ba, kogokolwiek obcego nie lubi, spróbowaliśmy dociec przyczyn tego smutnego bądź co bądź stanu lokalnej świadomości. Postanowiliśmy sięgnąć do przeszłości.
Można to próbować zrozumieć, jeśli się spojrzy na historię dwóch graniczących ze sobą wsi gminnych, Godziszowa i Zdziłowic. Jest kilka dramatycznych faktów z przeszłości, które mogą to tłumaczyć. I Godziszów, i Zdziłowice równie szybko się bogaciły, co traciły swoją zamożność. Jak chociażby na początku XIX wieku, gdy ordynat oszukał swój lud, odbierając mu ziemie wysokiej klasy i dając w zamian tej samej wielkości obszar, tyle że na ugorze.

Traf chciał, że akurat przez ten rejon przechodziły fronty największych kampanii
- napoleońskiej, rosyjsko-austriackiej w czasie I wojny światowej, sowieckiej w 1944 roku. Każda z nich przetrzebiała miejscowych o połowę, niszcząc przy okazji większość domostw. Na dokładkę już w PRL, po latach względnego spokoju, Zdziłowice przeżyły pożar, który pochłonął 128 gospodarstw. Kolejny żywioł dotknął gminę kilka lat temu. Powódź podtopiła prawie całą gminę. Z każdej z tych wielu tragedii wsie podnosiły się same, bez niczyjej pomocy. Jeśli się to wie, łatwiej zrozumieć, że na pomoc Unii ani Godziszów, ani Zdziłowice nie czekały jak na zbawienie. Skoro jednak przyszła pod postacią dopłat do hektara, to dlaczego jej nie brać. - Oni tu mało mówią, dużo robią. Rodziny tradycyjne, mężczyzna ma zawsze decydujący głos, przynajmniej jeśli chodzi o kardynalne sprawy, na pewno te związane z polityką - mówi Urszula Zielonka, dyrektorka szkoły podstawowej i gimnazjum w Zdziłowicach.

Dariusz Wilczak


  PRZEJDŹ NA FORUM